sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział 1

    Frien­ds are an­gels who lift us to our feet when our win­gs ha­ve troub­le re­mem­be­ring how to fly.   
 
 Nastał poniedziałek, znienawidzony dzień przez ludzkość całego świata, a w szczególności przez młodzież, która zmuszona była wstawać o szóstej rano, aby zdążyć na lekcje.
          Mimo wczesnej pory dnia, słońce zaczęło świecić nad Londynem. Promienie dostawały się przez okna do każdego domu, budząc tym samym śpiących ludzi.  Zapowiadała się świetna pogoda, a to dosyć dziwne podczas jesieni w stolicy Wielkiej Brytanii. 
          Równo o 6:00 Monica Madison została zbudzona przez denerwujący budzik. Nie otwierając oczu, wymacała dłonią urządzenie. Poczuła napływ frustracji, kiedy budzik spadł na podłogę wywołując jeszcze większy hałas. Słońce też nie oszczędzało dziewczyny. Promyki słoneczne, które dostały się przez niezasłonięte roletami okno pokoju, uciążliwie drażniły jej oczy. Chcąc temu zapobiec, dziewczyna narzuciła na swoją głowę dużą poduszkę. Chciała jeszcze spać, jednak chyba nie było jej to dane.
           -Monica!-Usłyszała donośny głos swojej rodzicielki.-Musisz wstawać, bo spóźnisz się do szkoły! Autobus Ci odjedzie!-Z impetem otworzyła drzwi pokoju.-Wstawaj kochanie, śniadanie na stole.-Delikatnie potrząsnęła nastolatką.
           -Jak ja tego nienawidzę.-Warknęła.-Nie chce tam iść, chce spać.-Zabrzmiała jak małe dziecko, które nie chciało wykonywać poleceń rodziców.
           -Przestań marudzić.-Kobieta zachichotała cicho.-Zobaczysz się z Lizzie, pójdziesz na swój ukochany francuski..-Spojrzała wnikliwie na dziewczynę, jakby wiedziała, że te argumenty przekonają siedemnastolatkę do wstania z łóżka.
          -Dobra, już się podnoszę.-Westchnęła i uniosła ciężkie powieki. Wynurzyła się spod ciepłej pościeli i ziewnęła przeciągle, co przypomniało jej o męczącym weekendzie, który zamiast spędzić jak jej rówieśnicy - świetnie się bawiąc; spędziła nas książkami ucząc się na zbyt dużą ilość sprawdzianów jak na jeden tydzień.

        Po kilku minutach Monica była na nogach. W mgnieniu oka wbiegła do łazienki, gdzie odświeżyła się i ubrała naszykowane wcześniej ubrania. Rozczesała włosy i zrobiła lekki makijaż. Minął kwadrans od pobudki, kiedy dziewczyna zjawiła się na dole, gdzie czekała na nią matka.
          -Śniadanie. - Wyciągnęła dłoń do córki podając jej niewielki pakunek. - Mam nadzieję, że teraz masz już wszystko? - Dziewczyna wywróciła oczami i mruknęła coś niezrozumiale. Następnie schowała do torby jedzenie i założyła ją na ramię.
         -Wrócę dzisiaj później, bo idę do biblioteki.-Skłamała, gdyż wcale nie miała zamiaru czytać książek. Planowała po prostu spędzić czas z Lizzie, która nie chciała wracać do domu. Powodem był nowy partner rodzicielki Liz.
         -Dobrze kochanie, uważaj na siebie.-Ucałowała dziewczynę w policzek i uśmiechnęła się do niej ciepło.
        Dziewczyna  westchnęła ciężko męcząc się z zawiązaniem butów i w końcu zrezygnowana niedbale wsunęła sznurowadła do wnętrza trampek. Podniosła głowę i ujrzała nad sobą rozbawioną czymś jej mamę. Założyła za ucho niesforny kosmyk włosów i stanęła, równając się wzrostem ze straszą kobietą. Postanowiła to zignorować.
          -Cześć.- pożegnała się z rodzicielką, która traktowała ją jakby wciąż była dziesięciolatką. Poddenerwowana wszystkim wokół w końcu opuściła dom i zatrzaskując drzwi spojrzała w niebo.
          -Nienawidzę poniedziałków. - Głośno westchnęła i popatrzyła na wyświetlacz telefonu. - Cholera. - Mruknęła szerzej otwierając oczy gdy zobaczyła widniejącą na nim godzinę. Ścisnęła telefon w dłoni i rzuciła się biegiem w kierunku przystanku. Mimo iż bieganie było ostatnią rzeczą na jaką miałaby teraz ochotę, to nie chciała narażać się rodzicom i nauczycielom, którzy uważali ją za wzorową uczennicę. Jej życie kręciło się tylko wokół nauki i szczerze miała tego dość, jednak jej przyjaciółka - Lizzie wiodła identyczne życie i razem było im dużo łatwiej znosić tą obowiązkową wzorowość.
          -Zdążyłam? - Wydukała do przyjaciółki ciężko sapiąc. Opuściła głowę i podpierając się o kolana starała się uspokoić oddech. Podniosła wzrok na dziewczynę, która z rozbawieniem kręciła głową. - Nie?! - Wyrwało jej się ciche jęknięcie i czując, że już jej lepiej pozwoliła sobie na wyprostowanie się. - To co ty tu jeszcze robisz?
         -Przecież nie będziesz sama szła.- Na Twarzy Elizabeth pojawił się lekki, nieśmiały uśmiech.
         -Odpuściłaś autobus, żeby na mnie poczekać? - Spojrzała na Liz, jednak ta nie odpowiedziała, obdarowała jedynie przyjaciółkę szczerym uśmiechem i ciągnąc ją za rękę ruszyła w stronę szkoły. - Jesteś kochana.
         -Wiem, ale chodź już bo przecież nie dadzą nam żyć jak się spóźnimy. - Odparła przeciągle i zwolniła by Monica mogła wyrównać z nią kroki. Nie chciały mieć problemów, ale żadna z nich nie narzucała zbyt szybkiego tempa. Uwielbiały spędzać czas w swoim towarzystwie i nawet wspólnej drodze do szkoły towarzyszyły śmiechy i dobra zabawa, a właśnie tego typu chwile były dla nich jedyną rozrywką. 
         -Jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie, ale dlaczego nie zadzwoniłaś, abym się pośpieszyła?-Spytała, kiedy były w połowie drogi do szkoły.
         -Nie miałam jak.-Odparła smutno.-Wiesz,  pan pożal się Boże Jerremy wprowadza swoje rządy do naszego domu.
         -Zabrał Ci komórkę?-W odpowiedzi otrzymała lekkie skinienie głową.-Co za frajer.-Mruknęła.
         -Przestań, to nic nie da.-Stwierdziła.-Nie przejmuję się nim.-Uśmiechnęła się lekko.
       Pod gmach swojego liceum dotarły w przeciągu  dziesięciu minut, co oznaczało, że mają jeszcze pięć minut do pierwszej lekcji.  Korzystając z tego pobiegły szybko do swoich szkolnych szafek, aby pozostawić w nich niepotrzebne książki. Wzięły jedynie te do biologii, bo właśnie tym przedmiotem rozpoczynały męczący dzień w szkole. W pewnym momencie, Monica poczuła jak ktoś popycha ją na szafki. Szybko zorientowała się, że to Claudia - wysoka blondynka,  która uważała się za najpiękniejszą, najmądrzejszą i najlepiej ubraną w całej uczniowskiej społeczności. Ta dziewczyna dręczyła Monicę oraz Lizzie od początku ich znajomości. Dwie przyjaciółki nienawidziły Claudii oraz jej bandy, w której skład wchodziły dwie cheerleaderki oraz Josh - napakowany, głupi szpaner, chłopak Claudii.
         -O przestraszyłyście się?-Prychnęła blondynka, kiedy dostrzegła przerażony wzrok Liz oraz Monici.- Jakie to przykre.-Westchnęła z pogardą.-Spoko, nic Wam nie zrobimy, ale musicie oddać swoje komórki! -Uniosła głos i zaśmiała się pod nosem, trzymając Mo za jej bluzę.-No dalej, wyjmuj telefon!- Krzyknęła. Monica głośno przełknęła ślinę i zaczęła sięgać ręką do kieszeni spodni w poszukiwaniu telefonu. Ona oraz Liz nie miały nawet odwagi się odezwać.
         -Ja..ja..nie mam.-Wydukała Lizzie, czując, że jest bliska płaczu.
         -Jak to?! Nawet na telefon Cię nie stać?- Josh; towarzysz Claudii zaczął drwić z dziewczyny, lecz po chwili przestał.- Claudia, patrz to ci nowi.-Wskazał na dwóch chłopaków, idących korytarzem. Wyróżniali się w tłumie. Markowe, odpowiednio dobrane ubrania i fryzury w delikatnym nieładzie, co dodawało im zadziorności. Obaj nie zwracali uwagi na to, że wszyscy zgromadzeni na korytarzu zaczęli patrzeć na nich jak na Bóstwa. Szli dumnie przez korytarz z uniesionymi głowami i prowadzili między sobą jakąś rozmowę. W pewnym momencie ich wzrok utkwił na dwóch przerażonych i bladych dziewczynach, które aż przylegały do szkolnych szafek. Jeden z nich - niższy blondyn, posłał lekki uśmiech w ich stronę, lecz nie zatrzymał się, aby pomóc nieznajomym dziewczynom w opresji. Szedł dalej, za swoim wyższym kolegą.
       Mo i Liz popatrzyły na siebie ukradkiem, kiedy Claudia zajęta była plotkowaniem na temat nowych uczniów, którzy z pewnością bardzo ją zainteresowali. Nie trzymała już bluzy Monici, więc ta poczuła, że ma więcej luzu i szansę na ucieczkę. Spojrzała wymownie na przyjaciółkę, a po chwili obie zaczęły pędzić w stronę sali lekcyjnej. Żadna z nich nie oglądała się za siebie. Biegły szybko, aby zgubić gnębicieli.
         -Tym razem się udało.-Sapnęła zmęczona Lizzie.-Nienawidzę tej szkoły.
         -Uwierz mi, że ja też.-powiedziała roztrzęsiona Monica.-Nie dadzą nam spokoju.
         -A widziałaś tych nowych?-Spytała.-Oni wyglądają na jeszcze gorszych! Jeden się nawet z nas śmiał.
         -On się uśmiechał, to różnica!-Zauważyła towarzyszka Liz.-Ale nie wyglądają na takich, których interesowałyby takie szare myszki jak my. - Westchnęła. - Gorzej jeśli ta blond gwiazdeczka owinie ich sobie wokół palca. Widziałaś jak na nich patrzyła, nawet Josh się z nimi nie równa. - Wywróciła oczami.
         -Tego obawiam się najbardziej... Po prostu trzymajmy się od nich z daleka, to trudne nie będzie.
         -Tak. Chodźmy już na tą biologię.

       Na szczęście dziewczyny nie spóźniły się na lekcje biologi.  Usiadły na swoich miejscach i zaczęły słuchać profesora. Lekcja była nudna i przyprawiała dziewczęta o niekontrolowane ziewnięcia, jednak szczęśliwie doczekały się upragnionego dzwonka sygnalizującego przerwę. Po wyjściu z klasy musiały bardzo uważać, aby nie napatoczyć się na Claudię i jej przyjaciół. Wiedziały, że teraz może im się nie udać uciec. Postanowiły, że się rozdzielą, gdyż uważały, że wtedy będzie je trudniej namierzyć.  Lizzie poszła do biblioteki,  która znajdowała się niedaleko sali, gdzie następnie miała mieć matematykę.  Monica zaś od razu udała się do klasy językowej, która zawsze była otwarta. Postanowiła, że właśnie tam poczeka na rozpoczęcie lekcji francuskiego. Młoda Madison zajęła miejsce przy ścianie, aby trudniej było ją dostrzec przez otwarte drzwi. Wyjęła książkę i zaczęła ją kartkować, jakby to miało jej w czymś pomóc. Prawda jest taka, że bardzo się bała. Od zawsze szkolna elita jej dokuczała, ale nie tak jak teraz. Nigdy wcześniej nie żądali od niej telefonu czy jakiejkolwiek rzeczy materialnej. Zazwyczaj były to idiotyczne zaczepki, którymi dziewczyny były wyprowadzane z równowagi i coraz bardziej traciły na pewności siebie. Wiedziała, że nigdy nie dadzą jej spokoju, bo była tylko zwykłą, szarą osobą, która niczym się nie wyróżniała. Poza tym, nie miała żadnych ,, pleców''. Nikt jej nie pomagał, po przecież Lizzie była gnębiona tak samo jak ona. Ubolewała nad tym, że nie może normalnie przejść przez korytarz. Ale z upływem  czasu zaczęła się do tego przyzwyczajać. Wszystko byłoby stabilnie, gdyby nie wcześniejszy incydent przy szkolnych szafkach. Teraz, głosy w głowie Mo mówiły ,,uciekaj''. Dodatkowym problemem mogli być nowo przybyli uczniowie, od których z daleka biło grozą. Dziewczyna poczuła stres na samą myśl o dwóch chłopakach. Szkoda, że była zamknięta w tej ogromnej klatce, zwanej szkołą. Każda ucieczka z niej to kłopoty z nauczycielami, a co gorsza z rodzicami. Musiała zacisnąć zęby i przetrwać.
       Dziewczyna nawet nie zorientowała się kiedy zadzwonił dzwonek. Uczniowie zaczęli wchodzić do sali. Monica wychwyciła wzrokiem jednego, nowego chłopaka, który zwrócił jej uwagę już wcześniej. Usiadł w środkowym rzędzie, tak, że Mo mogła mu się dokładniej przyjrzeć. Wlepiła w niego swój wzrok. Sam widok chłopaka przyprawiał ją o dreszcze. Na dodatek to chłodne spojrzenie, którym wszystkich obdarzał. Był dziwny, bynajmniej w jej mniemaniu. Ciekawiło ją jaki jest naprawdę. Skąd pochodzi? Czy ma rodzeństwo? Czy kogoś pobił a co gorsza zabił? Gdzie mieszka? Jaki ma numer buta? Cholera, dziewczyna przestała trzeźwo myśleć. Potrząsnęła zdziwiona głową. Nie mogła uwierzyć, że aż tak bardzo zaprząta sobie głowę jakimś niebezpiecznym typem. Na ziemie sprowadziło ją dopiero trzaśnięcie drzwiami i pojawienie się w sali profesora.
         -Witajcie.-Przywitał się.-Na początek, chciałbym przedstawić Wam nowego kolegę, z którym będziecie mieli teraz francuski. Harry Styles .-Uśmiechnął się zachęcająco w stronę nowego chłopaka.
         -Jestem Harry. Mam 19 lat, a chodzę z Wami na francuski, bo kiblowałem dwa lata.-Zaśmiał się cicho.-Poza tym lubię ten przedmiot, dlatego uczęszczam na zaawansowany.-Wytłumaczył, ciągle poprawiając ciemne loki, które opadały mu na czoło.-Jeśli będziecie mili dla mnie to najwyżej  nie zrobię Wam krzywdy.-Uśmiechnął się szeroko i usiadł na krześle.
         -Oj Styles, udam że tego nie słyszałem.-Profesor pokręcił bezradnie głową i podszedł do tablicy z zamiarem zaczęcia lekcji. - Och, jeszcze jedno. Ktoś mógłby wytłumaczyć panu Stylesowi co robiliśmy na poprzednich lekcjach? - Rozejrzał się po klasie i jedyne co ujrzał to nerwowe spojrzenia uczniów. Byli najnormalniej w świecie przestraszeni nowo przybyłym. - Panna Madison?
         -Madison! Odpowiesz na moje pytanie?!- Dziewczyna rozejrzała się przerażona po sali, a wszystkie oczy zwrócone były w jej stronę. Słychać już było nawet ciche śmiechy i szepty na jej temat
         -Cc.. co? - Bąknęła zdumiona, a serce podskoczyło jej do gardła gdy usłyszała swoje nazwisko. Mężczyzna spojrzał na nią marszcząc brwi i powtórzył swą prośbę.
         -Użyczysz Harremu swoich notatek? Myślę, że Twoje są najdokładniejsze.
         -Umm.. - Spojrzała na chłopaka siedzącego po jej lewej stronie i jej strach wzrósł gdy uśmiechnął się do niej łobuzersko. Przeniosła wzrok na tablicę i nerwowo bawiąc się palcami skinęła twierdząco głową.
         -Cieszę się, zaczynajmy więc lekcję.

     W końcu Mo usłyszała upragniony dzwonek i odetchnęła z ulgą mogąc opuścić salę. Kompletnie zapomniała o notatkach dla Stylesa, jednak nie wydawało jej się by był on nimi zainteresowany. Szybko zabrała torbę i pobiegła do biblioteki, gdzie czekała na nią przyjaciółka. Dziewczyny postanowiły, że do końca zajęć będą stosować ten sam plan - Liz przesiaduje w bibliotece, a Mo spędza przerwy w klasach czekając na nauczycieli.

     Właśnie skończyła się ostatnia lekcja. Dziewczyny opuściły salę, w której miały dzisiaj ostatnią lekcję i gotowe były ruszyć do domu. Liz idąc korytarzem zaczęła nerwowo grzebać w swojej torbie i uświadomiła sobie, że zostawiła w bibliotece książkę od angielskiego. Zatrzymała widocznie zamyśloną przyjaciółkę, a ta spojrzała na nią zdziwiona.
         -Zaraz wracam, zostawiłam w bibliotece książkę. - Wytłumaczyła i ruszyła we wcześniej wspomniane miejsce, natomiast Mo nie chciała ryzykować spotkania z Claudią i zeszła na dół. Wiedziała, że Liz ją odnajdzie. Nie martwiła się o to.
      Elizabeth  szybko odszukała wzrokiem stolik, przy którym spędzała dzisiejsze przerwy i znalazła na nim swoją książkę. Wrzuciła ją do torby i żegnając się z bibliotekarką niepewnie zaczęła wychodzić. ,,Teraz albo nigdy'' pomyślała i szybko ruszyła ku schodom. Niestety, z jej szczęściem - nie mogło się udać.  Biegnąc, wpadła na jakiegoś ucznia. Przechodzień nie ucierpiał tak mocno jak ona; z impetem upadła na tyłek. Wystraszona, podniosła wzrok ku górze. Spodziewała się wszystkiego, ale na pewno nie tego co ujrzała - przystojny blondyn wpatrywał się w nią z uśmiechem, gdy ta leżała na podłodze niczym ofiara losu.  Rozpoznała go. To ten sam blondyn dzięki, któremu rano udało się jej i Monice zwiać przed gnębicielami.
         -Co tak leżysz?-Zachichotał.-Wstawaj.-Podał jej dłoń, lecz dziewczynie ani się śniło korzystać z jego pomocy. Była przerażona, samym faktem, że patrzy na niego. Jego widok sprawiał, że się bała. Stwierdziła, że sama sobie poradzi.  Wstała, otrzepała spodnie z kurzu i ruszyła w stronę Mo, która najwyraźniej ukryła się na dolnym korytarzu.
         -Przepraszam.-Rzuciła w stronę zdziwionego, ale też zirytowanego chłopaka.
Odnalazła przyjaciółkę i dała jej znać, że mogą już iść. Opuszczając szkolny budynek obie miały te same myśli - to był zwariowany dzień i muszą o tym porozmawiać.


Od Autorek: Witajcie, jesteśmy Lukrecja i Pam. Również i my postanowiłyśmy stworzyć coś swojego. Jak widać historia dotyczyła będzie dwóch chłopców z 1D - badboyów ;d Mamy ogromną nadzieję, że ta historia Wam się spodoba i czytanie jej sprawi Wam chociaż w połowie tyle przyjemności co nam - pisanie jej.
Pozdrawiamy.